sobota, 26 kwietnia 2014

Artystyczna randka

Sobota rano.
Pięknie świeci słońce, ciepło.
Cóż robić w tak pięknych okolicznościach przyrody?

Może randka? hmmm....
Powiedzmy...artystyczna :-)

Ćwiczenie ręki... Mistrz Franciszek Starowieyski

Ogarnąwszy się ogólnie, perfumami skropiwszy, aparat na ramię narzuciwszy - Oto jestem!
Gotowa na "spotkanie dusz"!

Wybrańców było kilkunastu :-), choć wszyscy w jednym miejscu.

Miejsce: Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie.

Już samo poszukiwanie budynku galerii dostarczyło mi wrażeń.


Nie mogłam trafić i aby zapytać o drogę, skierowałam swoje kroki w kierunku postoju taxi.

Schyliłam się, kierując pytanie do kierowcy i... tu zobaczyłam taksówkarkę - Zjawisko!
Kobieta, lat około...hmmmm... może 60?

Na głowie miała megakok, sięgający pod sam sufit auta.
Kok był upięty wielką, czarną kokardą.

Oczy pomalowane kolorami tęczy, okalała gruba, czarna obwódka.
Rzęsy...chyba pół metra!

Usta krwistoczerwone, powiększone optycznie ciemną kredką - ułożyły się w serdeczny, szeroki uśmiech.

Kiedy już minął mi pierwszy szok, odwzajemniłam uśmiech i spytałam o drogę.
Taksówkarka - Zjawisko okazała się być przemiłą, pomocną osobą.

Patrzyłam na nią z autentycznym zachwytem! 
Wyglądała...hmmm - dziwacznie ale właśnie dlatego wzbudziła mój zachwyt!
Gdyby nie to, że galeria była w zasięgu wzroku pojechałabym z nią tam :-) 
Artystka!
Była sobą, w pełnej krasie! 

Dotarłam do galerii z uśmiechem na twarzy.
Czekały na mnie 3 wystawy na 3 poziomach budynku.

Każda z nich wywołała inne emocje.
Każda z nich to lekcja. 
Podczas oglądania dzieł sztuki bawiłam się ich fotografowaniem, tak aby "uchwycić więcej".
Po swojemu

Poziom O "PARADYGMATY NOWOCZESNOŚCI", Andrzej Pawłowski
 


Poziom I 

FRANCISZEK STAROWIEYSKI (1930-2009). Przyjaźnie paryskie (1683-1693).


Spotkanie z dziełami Starowieyskiego było dla mnie wyjątkowe.

Zachwycił mnie Jego talent, geniusz.
Lekcje rysunku, znajdujące się obok prac, bezcenne. 

Moją pierwszą reakcją był jednak...strach!
Autentycznie przeraziły mnie jego wizje.


Ogromne płótna, rozpostarte na ścianach ukazywały dziwaczne postaci, o przerażających głowach, w nienaturalnych pozach, kryjących tajemnicę.
Zrozumiałam, skąd moja reakcja, skąd "taki" człowiek, po wyjaśnieniach autora...  
 
"W mojej anatomii pokazuję to, co zauważyłem w człowieku zanim zaistniał. Był rybą, był ptakiem, pełzał w bagnie. Coś w nas, przypomina nam o tym. Poprzez sport, naukę czy sztukę człowiek poszukuje spotkania z tą ukrytą sferą."  


Przestałam się bać i otworzyłam na to, co chciał pokazać.
Prace Starowieyskiego to geniusz w czystej postaci i wielkiego formatu.
Spotkanie z Jego sztuką to jedna, wielka emocja.

"Piękny i zmysłowy akt to za mało. Nie wyraża wszystkiego, co mam do powiedzenia. Jak to umieścić pod tymi pięknościami? Poprzez zagrożenie, dzięki którym uwydatnia się ich przemijalność i kruchość, która nadaje im mocy."  

A to jest mi szczególnie bliskie...
Mogłabym nawet rzec: też mam tak, jak Mistrz Starowieyski:

"Pomysły znajdują się gdzieś głęboko w mojej głowie, moja ręka musi nadać im formę, która stanie się ich siłą.(...) Najpierw mam oczy szeroko otwarte, potem je zamykam, aby rysunek na papierze był taki, jak w moim wnętrzu. Jest to koncentracja, którą można porównać do koncentracji łucznika. On ma się wpatrywać nie w tarczę, stojącą przed nim ale w tarczę, która jest w nim." 
Szkice do zrozumienia przedmiotów i ruchu - Franciszek Starowieyski (ja w tle Mistrza :-)) 
"To, co maluję istnieje. To, czego nie widać, istnieje. Do artysty należy uznanie tego faktu i danie wskazówek dzięki którym można zobaczyć ten świat i nadać mu formę."   

Mam poczucie, że zrozumiałam wskazówki.
Dziękuję Mistrzu. 


Poziom II 

Najlepsza praca (jedyna?)
"MIŁOŚĆ WŁASNA CZYLI ARTYŚCI KOCHAJĄ SIEBIE", kilkudziesięciu artystów.

Przesłanie tej wystawy zaciekawiło mnie.

Po obejrzeniu prac, okazało się jednak, że zrozumiałam je zupełnie inaczej niż przeważająca część artystów.

Że nie zrozumiałam.



I czułam niesmak, że ta wystawa jest w tej samej galerii, w której oglądałam przed chwilą prace Franciszka Starowieyskiego.
Smutno.

Wracając, rozmyślałam...

Pawłowski mnie zaciekawił, Mistrz Starowieyski przestraszył, zachwycił i wyedukował a artyści z poziomu II...poprzez brak zachwytu, czy choćby zaciekawienia - dodali odwagi do "pójścia własną drogą" :-) 

To było inspirujące spotkanie.
Randka Artystyczna.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Szalom

Lubię samotnie (czy może raczej powinnam napisać: w pojedynkę) odkrywać nowe miejsca, obrazy i smaki.
Owa "pojedynczość" pozwala na uważność poznawczą, tak cenną...

To karmiące doświadczanie świata.

Lublin odwiedziłam po raz pierwszy.
Nie wybrałabym się pewnie, gdyby nie 2-dniowa praca w tym właśnie mieście.

Kiedy zawodowo byłam już wolna, wskoczyłam w "cywilne" ubranie i ruszyłam przed siebie.
Lekki, orzeźwiający deszczyk był cudnym towarzyszem mojego spaceru po lubelskiej starówce, dokąd zaprowadziły mnie nogi.

Kiedy przechodziłam bramą, wkraczając w stary, lubelski świat dostrzegłam przed sobą starego człowieka, który powoli i spokojnie, podpierając się laską szedł przede mną,ciągnąc za sobą torbę na kółkach.








 Poszłam za nim.

Trochę z ciekawości.
Trochę dlatego,aby jego spokoju zaczerpnąć dla siebie. 
Zachwyciła mnie starość tego człowieka.
Zachwyciła mnie absolutnie szczerze - starość w ogóle.  
Było to dla mnie zaskakujące, świeże uczucie.
 
Cicho, spokojnie...
Czas się zatrzymał. 

Stary człowiek dotarł do celu swojej powolnej wędrówki.
Zniknął za ciężkimi drzwiami z numerem 13.

Poszłam dalej, rozmyślając trochę o nim, trochę o spokojnym przemijaniu, o cudzie pamięci i niepamięci...
 
Szwendałam się leniwie, idąc bez żadnego planu i wytyczonego kierunku.
Gapiłam przed siebie i na boki, niczego nie szukając.
Myśli płynęły z wolna, jakby niezależnie ode mnie.
Ciało migdałowate mojego, zagonionego mózgu zrelaksowane...

I kiedy tak się przechadzałam leniwie i radośnie dostrzegłam kameralne, jak sądziłam miejsce do kontynuowania rozmyślań...

Oto miejsce magiczne, cudne, z ciepłym, serdecznym klimatem...
MANDRAGORA, restauracyjka na Starym Mieście Lublina.
                                                                                                                           Taka jest...
 

Mandragora pachnąca, w sepii,
rodzynki i migdały, koronki
lot Chagalla,półcień
znak czasu mowa cieni
/Łukasz Borowicz/








Zagościłam w Mandragorze w pierwszy dzień Święta Paschy (Pesach).
Miałam ogromne szczęście.



Pierwszy wieczór Paschy, zwany wieczorem sederowym jest najbardziej uroczystym momentem życia żydowskiego.

Moje szczęście było więc podwójne :-) 
Zgodnie z tradycją, pierwszego wieczora czytana jest Hagada na Pesach. 

Hagada nie tylko przypomina o wyjściu Izraelitów z Egiptu ale zawiera również wskazówki, jak należy świętować, jakie potrawy powinny znaleźć się na sederowym stole...

W oczekiwaniu na migdałową paschę 
i herbatę, oglądałam piękne zdjęcia starego Lublina...


A w pięknej szafie... kukiełki maleńkiego teatru...

Ściany zdobiły stare fotografie i rysunki...

 

Wrócę... może już niebawem :-) 
W sierpniu artystyczna perełka - wielkie, żydowskie wesele!
Ktoś chętny do towarzystwa?????  

wtorek, 1 kwietnia 2014

Dwoistość

Jak pręciki i słupki w kwiecie, dojrzewające w różnym czasie.
Dwoistości kwiatu.
Dwoistość człowieka.