poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Szalom

Lubię samotnie (czy może raczej powinnam napisać: w pojedynkę) odkrywać nowe miejsca, obrazy i smaki.
Owa "pojedynczość" pozwala na uważność poznawczą, tak cenną...

To karmiące doświadczanie świata.

Lublin odwiedziłam po raz pierwszy.
Nie wybrałabym się pewnie, gdyby nie 2-dniowa praca w tym właśnie mieście.

Kiedy zawodowo byłam już wolna, wskoczyłam w "cywilne" ubranie i ruszyłam przed siebie.
Lekki, orzeźwiający deszczyk był cudnym towarzyszem mojego spaceru po lubelskiej starówce, dokąd zaprowadziły mnie nogi.

Kiedy przechodziłam bramą, wkraczając w stary, lubelski świat dostrzegłam przed sobą starego człowieka, który powoli i spokojnie, podpierając się laską szedł przede mną,ciągnąc za sobą torbę na kółkach.








 Poszłam za nim.

Trochę z ciekawości.
Trochę dlatego,aby jego spokoju zaczerpnąć dla siebie. 
Zachwyciła mnie starość tego człowieka.
Zachwyciła mnie absolutnie szczerze - starość w ogóle.  
Było to dla mnie zaskakujące, świeże uczucie.
 
Cicho, spokojnie...
Czas się zatrzymał. 

Stary człowiek dotarł do celu swojej powolnej wędrówki.
Zniknął za ciężkimi drzwiami z numerem 13.

Poszłam dalej, rozmyślając trochę o nim, trochę o spokojnym przemijaniu, o cudzie pamięci i niepamięci...
 
Szwendałam się leniwie, idąc bez żadnego planu i wytyczonego kierunku.
Gapiłam przed siebie i na boki, niczego nie szukając.
Myśli płynęły z wolna, jakby niezależnie ode mnie.
Ciało migdałowate mojego, zagonionego mózgu zrelaksowane...

I kiedy tak się przechadzałam leniwie i radośnie dostrzegłam kameralne, jak sądziłam miejsce do kontynuowania rozmyślań...

Oto miejsce magiczne, cudne, z ciepłym, serdecznym klimatem...
MANDRAGORA, restauracyjka na Starym Mieście Lublina.
                                                                                                                           Taka jest...
 

Mandragora pachnąca, w sepii,
rodzynki i migdały, koronki
lot Chagalla,półcień
znak czasu mowa cieni
/Łukasz Borowicz/








Zagościłam w Mandragorze w pierwszy dzień Święta Paschy (Pesach).
Miałam ogromne szczęście.



Pierwszy wieczór Paschy, zwany wieczorem sederowym jest najbardziej uroczystym momentem życia żydowskiego.

Moje szczęście było więc podwójne :-) 
Zgodnie z tradycją, pierwszego wieczora czytana jest Hagada na Pesach. 

Hagada nie tylko przypomina o wyjściu Izraelitów z Egiptu ale zawiera również wskazówki, jak należy świętować, jakie potrawy powinny znaleźć się na sederowym stole...

W oczekiwaniu na migdałową paschę 
i herbatę, oglądałam piękne zdjęcia starego Lublina...


A w pięknej szafie... kukiełki maleńkiego teatru...

Ściany zdobiły stare fotografie i rysunki...

 

Wrócę... może już niebawem :-) 
W sierpniu artystyczna perełka - wielkie, żydowskie wesele!
Ktoś chętny do towarzystwa?????  

1 komentarz:

  1. mnie...mnie weź...:) Kochana o takie chwile w życiu chodzi...tylko jak je znaleźć??? albo inaczej jak pozwolić im nas znaleźć....

    OdpowiedzUsuń