Kraków.
Kazimierz.
Późne popołudnie.
Cudziennikowe takie.
Pada odrobinę, ale jest ciepło.
Ruszam w poszukiwaniu ciekawych miejsc.
Mam kilka adresów.
Najciekawsze wydało mi się miejsce, w którym miały "oczekiwać na gości" tylko 4 krzesła.
Dania wegańskie i wegetariańskie.
Zatem nowe smaki i zapachy.
Szukam...
Z mokrą już od deszczu kartką z adresem, w dłoni, dopytuję o drogę.
Na szczęście jest daleko :-)
Pooddycham zapachem historii - myślę.
Niewielki szyld zaprosił mnie do środka.
Zaglądam i widzę, że jedno z 4 krzeseł jest szczęśliwie dla mnie - wolne!
- dzień dobry, czy mogę?
- cześć, zapraszam cię...
Wymiana uśmiechów.
Zadziwiło mnie, że tak szybkie skrócenie dystansu przez młodszego ode mnie mężczyznę, nie wzbudziło u mnie negatywnych odczuć.
Siadam przy maleńkim bufecie.
Impulsowo sięgam po komórkę... nie po to, by zadzwonić, wysłać sms czy sprawdzić pocztę.
Po to by w y ł ą c z y ć.
Pachnie świeżymi truskawkami.
Czytam króciutkie menu.
Wybieram na początek zupę pomarańczowo- marchwiową, z ziołami i masłem.
- wolisz z kolendrą czy pietruszką?
Wybieram kolendrę, jako ciekawszą opcję do nieznanego mi smaku.
Otrzymuję drewnianą :-), zgrabną łyżeczkę.
Zupę najpierw wącham... pachnie obłędnie!
Jem powoli, bojąc się że zbyt szybko się skończy.
To nie zupa- to poezja.
Rozbudzone kubki smakowe, krzyczą o więcej!
Humus klasyczny, do tego suszone pomidory i zioła.
Dostaję humus w pięknej, jadalnej :-) miseczce z mąki kukurydzianej.
I jeszcze talerzyki z cebulą, selerem naciowym, słupkami ogórka, rzepy i marchewki.
Podobno twardziele jedzą humus, nabierając go cebulą.
Jestem twardzielką!
Jestem zachwyconą twardzielką.
Wychodząc wiem już, że wrócę w to miejsce, pewnie nie jeden raz.
Pada deszcz.
Cudnie.
Nocny Kraków.
Wszystko dokoła zwolniło bieg...
Dzięki maleńkiej, uroczej knajpce Hummus Amamamusi na Kazimierzu, czas się na chwilę zatrzymał...
Mniej znaczy więcej, jak mawiał minimalista Ludwig Mies van der Rohe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz