Pokonałam również:
-zmęczenie
-ból dłoni, brzucha, nóg,...
-zniechęcenie
-wkurzenie (oj były wulgaryzmy, były)
-mdłości
-zaburzenia równowagi (o mały włos, po 90 km spadłabym z roweru)
Poszerzyłam granicę możliwości...
Świat w różowych okularach :-) i "serce" na twarzy :-) |
Myślałam o tym od dawna, to był mój cel rowerowy na ten rok.
No i przyszedł ten dzień.
Budzik ustawiłam na 06.00 rano.
Bo upały straszne a wyjazd długi, więc im wcześniej tym lepiej.
Poleż jeszcze...
Zasypiam :-)
Oshee do camelbak-a, banan, snikersy, glukoza i pieniądze na wszelki wypadek i w drogę!
Wyjeżdżam o 08.25.
Pierwsze 40 km łykam jak, młody bocian żabę.
Wieje lekki wiatr, w lesie nie jest bardzo gorąco.
Muszę pamiętać o tym, żeby odpowiednio często jeść i pić.
Banan to mój najlepszy "dopalacz" :-) |
Zanim jeszcze dopadnie mnie głód i pragnienie.
To mój najczęstszy błąd podczas dłuższych wypraw rowerowych.
I odpoczywać na krótko, 3-4 minuty chociaż raz na 2 godziny.
Tak robię :-)
Snikers zlizany z papierka :-) fuj! ale dodaje energii... |
W dodatku pedałuję, w tej saunie.
Bolą mnie dłonie.
Około 60 km dojeżdża do mnie P.
Jedziemy już razem do końca :-)
Przywozi kolejne oshee i jedziemy na inne trasy, takie których nie znałam.
Po 90 km dopada mnie kryzys.
Jadę, ale w zasadzie "jadę mózgiem".
Kontroluję uważnie każdy metr drogi przede mną.
Uderzające podobieństwo do bohaterki posta, nieprawdaż? |
Udaje mi się jednak uniknąć upadku :-)
Po drodze "spotykam" kukłę, która wydaje mi się dziwnie znajoma :-)
Ćwiczenie uważności (tak ważnej w życiu) jest teraz bardzo pomocne :-)
P. jedzie do domu szybciej, ja swoim tempem rowerzysty długodystansowca.
Rytmicznie.
Kiedy podjeżdżam ostatnie kilkadziesiąt metrów pod górę, do domu czekają na mnie uśmiechnięci Igor i P.
Gratulują.
Sama sobie w duchu też gratuluję.
Podczas jazdy, jak mantra w mojej głowie brzmiała myśl:
Wszystko może być po twojej myśli... tylko pomyśl.
To był dobry dzień.
Warto było przesunąć granicę.
Wpadło więcej przestrzeni :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz