Nastały złe czasy.
Dzieci nie bawią się już na podwórku.
Nie grają w piłkę.
Siedzą tylko na fejsie.
Grają w ogłupiające gierki.
Pedofilia w sieci.
Bezduszność i zaraza.
Zagłada i koniec świata.
Post będzie o dziecku, które (jak większość rówieśników) korzysta z wirtualu.
I o...małym robaczku.
Wczesny poranek, zaczął się rok szkolny.
Igor z trudnością otwiera oczy.
Chce jeszcze spać.
Ubiera się (z jednym jeszcze zamkniętym okiem).
Przygotowuję śniadanie.
Widzę, że zwinięty w kucki, jeszcze trochę zaspany, wpatruje się w podłogę.
- Nie wyspałeś się, synku? - pytam.
- Nie, taki mały tu jest robaczek. Leży na plecach i nie może się ruszyć - odpowiada mój niespełna 12-letni syn.
- Pewnie nie żyje - rzucam bezdusznie, pomiędzy nalewaniem zupy a łykiem kawy.
Teraz, tłukę się w pierś! to ja przecież mówię mu w kółko o empatii, szacunku do wszystkiego, co życie... a w realu! jak widać!
- On żyje, widziałem że rusza nóżkami.
Widzę, że sprawa jest ważna, Igor nie rusza się z miejsca.
- To spróbujmy mu pomóc, wezmę kartkę, odwrócimy go.
Robię to i zanoszę robaczka (który faktycznie żyje) na parapet.
- Na dwór go wynieś, mamo - mówi mój syn.
Robię to, znów bijąc się w piersi, w duchu.
Siadamy do śniadania.
To jest real... Igor podejrzany przeze mnie... |
I natrętnie pojawiają się w mojej głowie pytania:
Kto, tak naprawdę żyje w realu?
Czy, jako matka nie patrzę na moje dziecko zbyt powierzchownie?
Czy nie stosuję stereotypów?
Dostałam dziś lekcję.
Od mojego syna, który uratował realnego robaczka :-)
Choć w wirtualu walczy z wielkimi potworami i pewnie sam, czasem bywa "wielkim potworem".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz