poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Ogień spontaniczny

Sobota.
Ciepło, tak wyczekiwane długo.
Słońce.
Bezwietrznie (hura, hura).

Więc pomysł ognia rozpalenia się pojawił.
W ogrodzie, co trochę zimowy jest jeszcze.

W południe, kiedy z siłą nadludzką, ładowałam taczkę.
Zajechała Gosia.
Chodź na kawę, zostaw to - ona rzekła.
Co rzekła, ja uczyniłam ochoczo.

Cudnie znów usiąść na trawie:-)
No i kiedy my tak tę kawę i rzodkiewki pieczone (Karol!) spożywałyśmy...
To wpadnijcie, bo my dziś ognisko palimy - rzekłam między łykiem a gryzem.
Super, o której?
Jakoś tak - ja na to.
To fajnie.

Chmara dzieciaków, jak szarańcza przemykała przed moimi oczami.
Tumany kurzu pozostawiając.

Lecimy do bazy - zakrzyknęli i do bazy w lesie się udali.

Gosia, Iza i Eliza (Orso, Tachim się schował)
Sąsiedzi wpadną na ognisko - do P. rzekłam.
O, świetnie. Ja jeszcze mówiłem Krzyśkowi i Elizie, żeby wpadli wieczorem, z dziewczynami.
I Tachimem (psem).
O, to Orso też będzie miał frajdę. 

 Super, będzie nas więcej.

No i ogień rozpalony.

Wpadła  szarańcza chłopacka i  pożarła prawie wszystkie kiełbasy.
I surówki.
I herbatę z termosu wypiła.
Janek, Igor, Ksawery, Gustaw (Amelia i Sońka gdzieś schowane)
I soki.
No ale oni w tej bazie ciężko pracują, więc wiadomo...

I tak oto ogień spontanicznie rozpalony skupił dorosłych, dzieci i zwierzaki.
I kiełbaski zwykłe, ziemniaki...

Spontanicznie, prosto...
Najlepiej. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz