Rajcza.
Ciepły poranek.
Podane śniadanie, które zawsze jest cudowne, choćby z faktu - podania.
Ptaki świergolą, gwiżdżą, szczebioczą,..
Powietrze jest czyste i pachnące jeszcze wczorajszą burzą.
Kulawa, stara buldożka leży na tarasie i wygrzewa chorą nogę.
Część gości popija kawę, kończy śniadanie na leżakach lub po prostu na trawie:-)
Kończy się nasz pobyt w Górach.
Krótki ale syty ;-)
W powietrzu unosi się jakiś spokój, cisza, wszystko toczy się wolniej niż zwykle.
Zakwasy w nogach przypominają o ostatnich dwóch dniach wędrówki.
Wrócimy w to miejsce z pewnością.
Góry dają moc!
niedziela, 29 maja 2016
sobota, 28 maja 2016
Straszydła
Wybrałam się w Góry.
Słowacja, nowe nieznane mi jeszcze tereny.
Duża dawka ekscytacji towarzyszyła mi w tej przygodzie :-)
Z maleńkiej, słowackiej wsi Kunerad ruszyłam w kierunku Gór.
Kilka kilometrów asfaltem doprowadziło mnie do niebieskiego szlaku.
Weszłam do lasu, powitana przez znak, ostrzegający przed robotami budowlanymi...
Hmmm.... żadnego szlabanu nie ma, idę...
W GÓRĘ
Ścieżka pięła się pod górę.
Słońce zaprosiło mnie do sauny.
Wzdłuż drogi szemrał górski potok, co jakiś czas chłodząc moje ręce i twarz.
Wędrowałam, w pojedynkę tak, jak lubię.
Moją pogrążoną w filozoficznym nastroju głowę, budziły od czasu do czasu odgłosy burzy, dobiegające z oddali.
Powiało lekkim wiaterkiem.
I lekką grozą :-O
Ale co tam! - idę dalej!
Ścieżka wiła się przyjemną serpentyną, nie była trywialnie prosta.
I nagle, za jednym z zakrętów zobaczyłam coś na drzewie!
Kiedy podeszłam bliżej, nie mogłam uwierzyć...
Na drzewie ktoś powiesił... czaszkę! :-0
Podeszłam, żeby zobaczyć...
Nie wyglądało to dobrze...
Zrobiłam zdjęcie i... czmychnęłam, nie oglądając się za siebie.
Starałam się zapomnieć TEN widok, myśląc o czekających mnie pięknych widokach ze szczytu.
Kiedy tak szłam i szłam, las wszędzie gdzie nie spojrzeć.
I nagle, za ostatnim jak się okazało, zakrętem... wow! aż krzyknęłam na głos:
Ale nagroda!!!!!
Po czym zdałam sobie sprawę, że jestem tam sama ;-)
Ale nagroda była i kiedy siedziałam, z nogami opuszczonymi w przepaść, nie mogłam przestać gapić się przed siebie... Cudnie!
I jeszcze cudniej... Bajka :-D
Moje ochy i achy przerywały dziwne odgłosy dobiegające z lasu.
Wydawało mi się, że ktoś za chwilę wyjdzie zza zakrętu, że przecież w tak pięknym miejscu nie mogę być tylko ja.
Starałam się jedna zbytnio nie analizować sytuacji (podczas kilku godzin wędrówki, nie spotkałam na szlaku żywej duszy, więc niby kto miałby się nagle pojawić?).
Posiedziałam, nakarmiłam duszę widokiem Gór i zebrałam się do powrotu.
W DÓŁ
Schodząc w dół, usłyszałam nagle duży rumor w lesie.
Może ktoś wycina gałęzie i zrzuca na dół?
Lub może to jakiś jeleń szamocze się wśród drzew?
Może, może, może,... serce waliło mi jak oszalałe, a nogi przyspieszyły.
O rany, nie chciałabym być tu sama w nocy - pomyślałam, drżąc ze strachu w dzień :-(
Videli ste medved'a? - zapytali mnie Słowacy, którzy wyrośli jak spod ziemi.
Jaja sobie ze mnie robicie, prawda? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, po polsku.
I rozwinęła się rozmowa polsko-słowacka podczas której dowiedziałam się, że w tej okolicy jest blisko niedźwiedź.
Udając chojraka, z równie udawanym uśmiechem na twarzy pomaszerowałam dalej.
Patrzyłam przed siebie lub pod nogi, jakby to miało uczynić mnie niewidzialną dla niedźwiedzia...
Dopiero kiedy dotarłam do auta (około 6 km lasem i 4 km asfaltem) odetchnęłam z ulgą.
Musiałam wyglądać jak straszydło, z pewnym zdziwieniem i rezerwą patrzyli na mnie Słowacy.
Leżałam na ławce, przy parkingu, blada jak ściana.
Spocona, brudna, rozczochrane włosy...
Ten misiek to pewnie mnie by się przestraszył ;-( - myślałam.
Ale i tak warto było! ;-D
To pisałam ja:
Wystraszone straszydło :-D
Słowacja, nowe nieznane mi jeszcze tereny.
Duża dawka ekscytacji towarzyszyła mi w tej przygodzie :-)
Z maleńkiej, słowackiej wsi Kunerad ruszyłam w kierunku Gór.
Kilka kilometrów asfaltem doprowadziło mnie do niebieskiego szlaku.
Weszłam do lasu, powitana przez znak, ostrzegający przed robotami budowlanymi...
Hmmm.... żadnego szlabanu nie ma, idę...
W GÓRĘ
Ścieżka pięła się pod górę.
Słońce zaprosiło mnie do sauny.
Wzdłuż drogi szemrał górski potok, co jakiś czas chłodząc moje ręce i twarz.
Wędrowałam, w pojedynkę tak, jak lubię.
Moją pogrążoną w filozoficznym nastroju głowę, budziły od czasu do czasu odgłosy burzy, dobiegające z oddali.
Powiało lekkim wiaterkiem.
I lekką grozą :-O
Ale co tam! - idę dalej!
Ścieżka wiła się przyjemną serpentyną, nie była trywialnie prosta.
I nagle, za jednym z zakrętów zobaczyłam coś na drzewie!
Kiedy podeszłam bliżej, nie mogłam uwierzyć...
Na drzewie ktoś powiesił... czaszkę! :-0
Podeszłam, żeby zobaczyć...
Nie wyglądało to dobrze...
Zrobiłam zdjęcie i... czmychnęłam, nie oglądając się za siebie.
Starałam się zapomnieć TEN widok, myśląc o czekających mnie pięknych widokach ze szczytu.
Kiedy tak szłam i szłam, las wszędzie gdzie nie spojrzeć.
I nagle, za ostatnim jak się okazało, zakrętem... wow! aż krzyknęłam na głos:
Ale nagroda!!!!!
Po czym zdałam sobie sprawę, że jestem tam sama ;-)
Ale nagroda była i kiedy siedziałam, z nogami opuszczonymi w przepaść, nie mogłam przestać gapić się przed siebie... Cudnie!
I jeszcze cudniej... Bajka :-D
Moje ochy i achy przerywały dziwne odgłosy dobiegające z lasu.
Wydawało mi się, że ktoś za chwilę wyjdzie zza zakrętu, że przecież w tak pięknym miejscu nie mogę być tylko ja.
Starałam się jedna zbytnio nie analizować sytuacji (podczas kilku godzin wędrówki, nie spotkałam na szlaku żywej duszy, więc niby kto miałby się nagle pojawić?).
Posiedziałam, nakarmiłam duszę widokiem Gór i zebrałam się do powrotu.
W DÓŁ
Schodząc w dół, usłyszałam nagle duży rumor w lesie.
Może ktoś wycina gałęzie i zrzuca na dół?
Lub może to jakiś jeleń szamocze się wśród drzew?
Może, może, może,... serce waliło mi jak oszalałe, a nogi przyspieszyły.
O rany, nie chciałabym być tu sama w nocy - pomyślałam, drżąc ze strachu w dzień :-(
Videli ste medved'a? - zapytali mnie Słowacy, którzy wyrośli jak spod ziemi.
Jaja sobie ze mnie robicie, prawda? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, po polsku.
I rozwinęła się rozmowa polsko-słowacka podczas której dowiedziałam się, że w tej okolicy jest blisko niedźwiedź.
Udając chojraka, z równie udawanym uśmiechem na twarzy pomaszerowałam dalej.
Patrzyłam przed siebie lub pod nogi, jakby to miało uczynić mnie niewidzialną dla niedźwiedzia...
Dopiero kiedy dotarłam do auta (około 6 km lasem i 4 km asfaltem) odetchnęłam z ulgą.
Musiałam wyglądać jak straszydło, z pewnym zdziwieniem i rezerwą patrzyli na mnie Słowacy.
Leżałam na ławce, przy parkingu, blada jak ściana.
Spocona, brudna, rozczochrane włosy...
Ten misiek to pewnie mnie by się przestraszył ;-( - myślałam.
Ale i tak warto było! ;-D
To pisałam ja:
Wystraszone straszydło :-D
niedziela, 15 maja 2016
Nieobecność
czwartek, 12 maja 2016
Być jak drzewo
Kiedy sadziliśmy je, były małe i wiotkie.
Dwa krzaczki.
Po trzynastu latach okazały się być dorodnymi, dumnymi drzewami.
I kwitną, każdego maja.
Wciąż piękniej.
I to jest raj dla ludzkich oczu.
Miejsce pracy owadów.
Latem, stołówka dla ptaków.
Miejsce wspinaczki dla mrówek, mszyc i innych "potworków".
Które wszak stworzyła ta sama Natura, co owoce dla człowieka.
Niech więc sobie maszerują, ile sił w odnóżach ;-)
Wystarczy dla wszystkich!
Kiedy już kwiaty zamienią się w owoce to mamy w ogrodzie istne cuda dwa.
Czereśnie zawsze smakują obłędnie ;-))))
Siadamy, odkąd drzewa trochę podrosły... w ich cieniu, zajadamy, gadamy.
Gapimy się z Igorem w chmury.
Czytamy.
To magiczne miejsce.
Taki prezent od Matki Natury.
Prezent, co to się nigdy nie nudzi.
I to cudnie jest mieć drzewo owocowe.
Bez specjalnej troski z mojej strony...
Cieszy nas i daje z siebie tyle ile mocy w korzeniach.
Czas jakiś temu "dostałam" kilka rad od Drzewa (za pośrednictwem Greenpeace ;-))
Oto i one:
1. STÓJ DUMNIE, CHODŹ Z PODNIESIONĄ GŁOWĄ.
2. DOCENIAJ SŁOŃCE I WIATR.
3. CIESZ SIĘ SWOIM NATURALNYM PIĘKNEM.
4. PIJ DUŻO WODY.
5. PAMIĘTAJ O SWOICH KORZENIACH.
6. CIESZ SIĘ WIDOKIEM.
Dwa krzaczki.
Po trzynastu latach okazały się być dorodnymi, dumnymi drzewami.
I kwitną, każdego maja.
Wciąż piękniej.
I to jest raj dla ludzkich oczu.
Miejsce pracy owadów.
Latem, stołówka dla ptaków.
Miejsce wspinaczki dla mrówek, mszyc i innych "potworków".
Które wszak stworzyła ta sama Natura, co owoce dla człowieka.
Niech więc sobie maszerują, ile sił w odnóżach ;-)
Wystarczy dla wszystkich!
Kiedy już kwiaty zamienią się w owoce to mamy w ogrodzie istne cuda dwa.
Czereśnie zawsze smakują obłędnie ;-))))
Siadamy, odkąd drzewa trochę podrosły... w ich cieniu, zajadamy, gadamy.
Gapimy się z Igorem w chmury.
Czytamy.
To magiczne miejsce.
Taki prezent od Matki Natury.
Prezent, co to się nigdy nie nudzi.
I to cudnie jest mieć drzewo owocowe.
Bez specjalnej troski z mojej strony...
Cieszy nas i daje z siebie tyle ile mocy w korzeniach.
Czas jakiś temu "dostałam" kilka rad od Drzewa (za pośrednictwem Greenpeace ;-))
Oto i one:
1. STÓJ DUMNIE, CHODŹ Z PODNIESIONĄ GŁOWĄ.
2. DOCENIAJ SŁOŃCE I WIATR.
3. CIESZ SIĘ SWOIM NATURALNYM PIĘKNEM.
4. PIJ DUŻO WODY.
5. PAMIĘTAJ O SWOICH KORZENIACH.
6. CIESZ SIĘ WIDOKIEM.
ZAWSZE BĄDŹ SOBĄ :-)
NO CHYBA, ŻE MOŻESZ BYĆ JAK DRZEWO,
WTEDY BĄDŹ JAK DRZEWO
:-D
niedziela, 1 maja 2016
Pracy świętowanie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)