Choć czytać umiem to mapa przedstawia dla mnie skomplikowany układ nitek, piktogramów, nazw i innych oznaczeń nic do mnie nie mówiących.
Mój mózg buntuje się przeciwko przyswajaniu tej wiedzy.
Pozwalam mu na ten bunt.
Dziś doświadczyłam wspaniałych konsekwencji braku tej ważnej umiejętności.
Otóż, pierwszy dzień urlopu w Karkonoszach :-) postanowiłam spędzić jeżdżąc rowerem.
P. zaplanował trasę i wyjaśnił mi dokładnie jak przebiega.
Sparafrazowałam, że rozumiem.
P. zaznaczył mi (na moją prośbę) strzałkami na mapie przebieg trasy.
Wyjechałam...
Fragment mapy... pierwsza strzałka koło Podgórzyna, skąd wyruszyłam :-) |
No i zaczęła się moja przygoda z mapą :-)
Przez chwilę moje ciśnienie drastycznie wzrosło i odczułam lekkie drżenie rąk :-)
Stres? Nieeeee...
Nie wiedząc, w którą stronę jechać... jechałam w stronę gór :-) wyglądały tak pięknie!
Magiczny widok na Śnieżkę kusił, zachwycając...
Dystans ustaliłam ze sobą na minimum 50 km, więc nie stresowałam się specjalnie brakiem wiedzy na temat kierunku, w który powinnam się skierować.
Kiedy zatrzymywałam się, spoglądałam na mapę i... kompletnie nie miałam pojęcia gdzie się znajduję! Tak sobie tylko popatrywałam na nią...
Nazwę miejscowości ogarniałam, wszak są oznaczenia przy drodze :-) i tego się trzymając dobrnęłam do miejsca, w którym zatrzymaliśmy się!
Błądząc, podziwiałam przyrodę, widoki i poznawałam ludzi, zamieszkujących magiczne miasteczka (pytając o drogę).
Tak więc brak wiedzy dał mi cudowny czas w nieznanych mi miejscach.
Jutro znów ruszam... z mapą!
Wrzucę do kieszeni, niech sobie tam będzie :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz