Bywa, że ścieżka, którą jadę rowerem zaskakuje.
Oczywiście, nie tylko wówczas kiedy zgubię drogę :-)
Podczas pobytu w Sandomierzu (praca/rower/spacer/praca/rower/...) zobaczyłam po raz pierwszy ten region.
Moje zaskoczenie było duże.
Sandomierz, ponad 1000-letnie miasto kojarzone jest najczęściej z przepięknymi zabytkami.
W istocie jest ich tam wiele.
Przepiękne, ogromne, dostojne.
Nie będę pisać o zabytkach, co innego bowiem zapamiętałam z sandomierskich ścieżek...
Przemierzając okolice na dwóch kółkach niemalże cały czas miałam wrażenie, czułam zapach...Włoch.
Dobra jakość gleb, sprzyjający klimat powodują, iż w rejonie Sandomierza uprawiane są owoce, niespotykane w innych częściach Polski (morele, brzoskwinie, arbuzy)
Niezwykle przyjemne było jechać rowerem pomiędzy sadami pełnymi owoców.
Surrealistyczne, przydrożne cudo...Opuszczony dom, okryty "zieloną kołderką" :-)
Spacerując uliczkami, dostrzegłam ciekawe, niekonwencjonalne "rzeźby", ukryte w gęstej winorośli, na starym, kamienny murze kościoła.
Poniżej, wspaniały przykład kreatywności...
Uśmiechnięte, stare piłki :-)
Owo włoskie wrażenie dopełnił dialog z dwoma, starszymi przemiłymi staruszkami.
Dojechaliśmy do miejsca przeprawy promem i spytaliśmy tychże panów: jak często kursuje prom?
Z leniwym uśmiechem jeden z nich odpowiedział: sie ludzie zbioro to pojedzie...
Nic dodać, nic ując - włoska beztroska!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz