sobota, 20 grudnia 2014

Wiem, że spadnie deszcz

Czasem trudniej nic nie mówić, niż powiedzieć co się myśli...

To cytat z jednego z najlepszych filmów, jakie oglądałam.
Mine Vaganti.
Odmieniec, dziwak.
O jakie mi to jest bliskie :-)

Oglądałam ten film, już kilkukrotnie i za każdym razem odkrywam coś nowego.
Ciekawego.
Do namysłu.
Śmiesznego.
Filozoficznego.
...
I dziś, taki dzień był...
Bo kiedy tak się myśli więcej, niż mówi- to widać więcej.
Można się trochę do wewnątrz zamknąć.

Posłuchać i poczuć "co mi robi" to, co się dzieje.
Posłuchać siebie, poobserwować.

Wspaniałe doświadczenie.

Taka ucieczka do siebie, schowanie głowy w skorupkę :-)
I obserwowanie świata, wystawiwszy uszy z niej i oczy.
...
I kiedy tak sobie obserwowałam świat dziś, to przypomniała mi się chwila fajna.
Śniadanie w małej kafejce na Przełęczy Salmopolskiej.
Wybrałam się tam w swoim towarzystwie.
Pojedynczo, bo ja pojedyncza jestem.

Kiedy piłam kawę i zajadałam oscypka z żurawiną, usłyszałam znaną mi doskonale piosenkę.
I to była taka nieprzypadkowa chwila i piosenka.

Aż mi się buzia sama uśmiechnęła do siebie.
I pomyślałam, że czasem po prostu warto posłuchać.
Nie mówić, nie przekonywać do swoich racji, nie zagadywać ciszy.
No bo i po co :-)
No i lepiej nic nie mówić i...samemu sobie pomyśleć :-)

I na tej przełęczy, przy oscypku i już zimnej kawie, ręka moja wyszperała pospiesznie długopis z plecaka.

I zapisałam na serwetce...

 
Kiedyś tyle miałam w głowie, uciekałam i płakałam
Brałam wszystko na poważnie, to co dzisiaj jest nieważne,
I już wiem, że spadnie deszcz, drzewo znów się zazieleni...


 

sobota, 13 grudnia 2014

Przepaść nad przepaścią

 
 
Rok się kończy... Podsumowuję trochę, ale bez przesady. Raczej dla zasady, nie z potrzeby wewnętrznej, jakiejś silnej specjalnie.
 
Patrzę do przodu, planuję, trochę marzę sobie.
Góry...
 
Zimę pożegnam w Karkonoszach.
Z Rodziną i Przyjaciółmi.
 
Wiosnę przywitam w Tatrach.
Tradycyjnie, z Siostrą.
 
Latem będę się delektować Dolomitami, z Mężem.
 
 
To był dość trudny dla mnie krok... Mimo autoasekuracji, przepaść pod nogami... 
Udało się. Ulga i duma...
 
 
 
                                                                     
 
  

Cudnie będzie zwyczajnie "przepaść" nad przepaścią...

 

czwartek, 27 listopada 2014

Pochoruję sobie

Od 2 dni walczę.
Z infekcją.

Postanowiłam, tym razem inaczej podejść do sprawy.
Pochorować jak normalny człowiek.

Cóż to znaczy?
Otóż, każda pewnie kobieta wie, jak to jest.
Mamy to w naszych genach, więc i w czynach, jednakowoż.

Okrutnie mnie irytuje, gdy słyszę jak kobiety-siłaczki ważą lekce swoje dolegliwości, przedkładając ponad nie......... całą masę innych rzeczy, których nie pozwoliłyby robić najbliższym,  gdyby Ci byli chorzy. 
Drażni mnie taka postawa, ponieważ... jest mi bliska...
Eeeech...
Oto ja - zuch nad zuchy!

Ale dziś - dość z tym.
Koniec i kropka.

I oto mój dzień, w którym postanowiłam: p o c h o r u j ę sobie, jak człowiek (normalny).

Rano nie wstaję z łóżka.
Taki jest plan.








Igor ma dziś w szkole uroczystość  Thanksgiving Day, będzie dużo jedzenia, więc coś skubnie sobie - myślę i już cieszę się, że dbam o siebie (c h o r u j ę, przecież!).

Ale słyszę, jak moje dziecko mówi: - Chciałem dziś z chłopakami po szkole jeszcze godzinę zostać, na dworze...
Tylko pójdę zrobić mu kanapeczki do szkoły i wracam, dobrze byłoby żeby po 7 lekcjach, trochę się przewietrzył - co myślę, to czynię.
....
Wracam do łóżka.
Obiecałam wysłać harmonogram spotkań Tomaszowi, w zasadzie nic pilnego, no ale skoro już mam laptop, pod ręką... Przecież jestem w łóżku - rozgrzeszam się w myślach. 
Piszę i wysyłam.
Natychmiast przechodzę do c h o r o w a n i a.
....
Kicham jak szalona.
Wezmę fervex - myślę - pomoże.
No ale przecież nie na pusty żołądek! To by było, jeszcze do tego całego chorowania dojdzie mi ból brzucha.
Idę zrobić sobie śniadanie.
Biorę fervex.
Wracam do łóżka.
C h o r u j ę.
....
Mam pracę domową z rysunku.
Na poniedziałek.
No to sobie poćwiczę, pomażę na brudno.
Mam wszystko pod ręką (wzięłam, idąc z kanapkami).
No nie! nie mam kartek i linijki.
Idę, bez tego ani rusz.
Rysuję, ćwiczę (w łóżku! tadam!).
Przecież nie będę stać przy sztaludze z moją c h o r o b ą (!).
...
Zachciało mi się spać.
Postanawiam zdrzemnąć się.
Niech organizm w tym czasie powalczy.
P. wycisza i zabiera telefon (żebym spokojnie mogła chorować :-)) 
Normalnie, w dzień nie sypiam, ale teraz walczę by się udało.
Z pewnymi sukcesami, nawet.

C h o r o b a nie wybiera, zwala z nóg nawet twardzielki, takie jak ja.
Tym razem, będzie inaczej.
No ale ile można spać w dzień?! przecież później w nocy nie zasnę! - kołacze się w mojej głowie.
Nie walczę z myślami (przecież mój organizm odpoczywa i regeneruję się, więc walka nie pomaga).

....
Zjadłabym coś słodkiego.
Może P. kupił moje ulubione lody?!
Zbiegam z nadzieją do lodówki i.....
Nie ma.
Zjem chociaż gruszkę.
Witaminy są potrzebne w tej, mojej c h o r o b i e.
 ....
Wyskoczę teraz, szybciutko po kawę (wstawiłam ekspres 5 minut temu).
I chyba zrobię sobie kogel-mogel, jakoś wszak osłodzić trzeba sobie to c h o r o w a n i e.
....
Mam kawę i ukręciłam kogel.
Zostały 4 białka (zrobiłam kogel z 4 żółtek i cukru z połowy cukierniczki, przecież nie będę dziś sobie żałować!)
Po południu zrobię, z białek bezy.  
Dobrze jest zadbać o siebie, w c h o r o b i e. 


Zdjęcie zrobiłam na jakimś zjeździe starych aut. Się nadam? Odpisać?????
















Dlaczego ja wciąż tak kicham? przecież cały dzień w łóżku leżę! - pytam sama siebie.
Idę po fervex.

Tylko się ciepło ubiorę, c h or u j ę przecież.

Ps. jaka ja jestem beznadziejna w tym chorowaniu!!!!! :-)
Ale już następnym razem, to...p o c h o r u j ę sobie.
Tak na poważnie. 

czwartek, 20 listopada 2014

Perspektywa i dystans

Kilkanaście postów temu, wspomniałam, iż pobieram nauki rysunku.
Pobieram i owszem ale czy je właściwie o d b  i e r a m ?
I cóż to znaczy "właściwie"? 
Hmmm....
Odbieram, na swój własny humanistyczny sposób.
Bardziej czując, niż kalkulując.

Aksonometria.
Perspektywa.
Perspektywa jednozbiegowa.
Perspektywa dwuzbiegowa.
...

Meble :-)

Do czego mi to potrzebne? - sama siebie pytam.

Dość szybko przekonuję się, że to ważne.
Nie tylko na rysunku.

Pilnie obserwuję to, co w mgnieniu oka powstaje na kartce nauczyciela. 

Patrzyłam, przestawszy mrugać oczętami, żeby wszystko zobaczyć dokładnie.



I rysuję powolutku, koryguję, patrzę...





Szukam...:-)


Tworzę figury (na kartce i nie tylko :-)) dziwaczne, nieznane mi i kosmiczne jakieś :-)

Próbuję patrzeć z różnych stron, szukając na kartce przestrzeni.

Próbuję z płaskiego uczynić głębokie







Od wczoraj odrabiam pracę domową :-)
Zaczynam ogarniać!!!

Ćwiczę, patrzę, ćwiczę, koryguję, ćwiczę, zmazuję,...


Kupuję kolejną ryzę papieru.

Ćwiczę i... zaczynam widzieć, że moje rysunki nie są płaskie!
I że coś jest na pierwszym, coś na drugim planie.
Coś bardziej podkreślone, ważniejsze, coś mniej.
I kompozycja rysunku, coraz częściej bywa właściwa. 
Widzę i czuję dobry kierunek!

No i refleksje dwie się podczas owych ćwiczeń w mojej głowie pojawiły.

Że perspektywa to również łapanie dystansu.

Odległość, widziana z różnych punktów.

Perspektywa jest daleko.
Dystans, jego poczucie jest we mnie

I że łapię ów dystans dzięki dobrej perspektywie.

I to ćwiczenie jest "tak na życie" doskonale przydatne :-)

Moje osobiste przysłowie powstało, przesłanie "artystyczno"-życiowe :-) 
I je tak sobie podśpiewuję, rysując (lub nie rysując):

 Duperelami się nie przejmuję, 

bo dystans do nich sobie narysuję!  

Taką gumkę (jest naprawdę duża!) mamy na zajęciach :-)

A jeśli się nie zdystansuję, to sobie moje błędy "zgumkuję" :-)

Ot co!

sobota, 15 listopada 2014

Jakiemuś zającu coś

Miałam nieprzyjemność odbyć z Igorem wizytę u ortodonty.
Nie dlatego nieprzyjemność, że z Igorem, bo on bywa wszak miły.

Nieprzyjemność, bo nie kobiety - tylko babsztyle.
Nieprzyjemność, bo dziecko nie dostało odpowiedzi na pytania (pytało słusznie i grzecznie).
Nieprzyjemność, bo babsztyle złośliwe. 
Nieprzyjemność, bo choćby drgnięcia wargi w coś na kształt uśmiech nie było (od babsztyli). 

Nieprzyjemność, bo pretensje, że pacjent w ogóle JEST a nie powinien z domu wyłazić!

Taka sytuacja:

Syn siedzi na fotelu w owym gabinecie.
Dwa babsztyle i jeden młody, w miarę nawet do przyjęcia babsztyl.
Trzech na jednego.



Ja nie uczestniczę w spektaklu.
Obserwuję, siedząc pod ścianą.
I choć wszystkie scyzoryki pootwierały mi się w kieszeniach a węże wypełzły i łażą po ścianach gabinetu - milczę. 
Wierzę w Igora.Właśnie uczy się życia :-)





Babsztyl stawia na stoliku obok fotela butelkę z denaturatem i kładzie skalpel.

Proszę panią, czy to jest skalpel? - pyta rezolutnie, cicho.
A co ma być! potniemy cię zaraz! - z ironicznym uśmieszkiem mówi babsztyl, śmiejąc się szyderczo, niby żarcik taki wypowiadając.
A czy to jest denaturat? - pyta niezrażony syn.
O rany, ci piątoklasiści to teraz takie mądrale! - wymiana zniesmaczonych spojrzeń między babsztylami. Odpowiedzi brak.

Babsztyl wkłada do buzi syna jakąś masę i wydaje komendy, dotyczące przygryzania.
Mocniej! słabiej!mocniej! słabiej! 

Zabawa wreszcie zakończona.
Jeszcze instrukcje otrzymujemy, co prześwietlić, co przynieść na odbiór aparatu itp.
Raz, dwa, raz, dwa,...

I natychmiast po wyjściu z gabinetu bezgłośnie mówię do syna, zdanie, którego kulturalna matka nie mówi do nieletniego syna! (ale bezgłośnie, więc czuję się rozgrzeszona :-)
Śmiejemy się, współczując babsztylom. 

I przypomniała mi się świetna scena z filmu Marka Koterskiego "Nic śmiesznego":

Taka sytuacja :-)   

czwartek, 13 listopada 2014

LIPCOpad

Jest niby listopad.
Liść opadł w większości przypadków.
To fakt.

I niby ma być już słota i wiatr ma już duć.
Hmmm, nic takiego się nigdzie nie dzieje...

Gdzie głowę nie zadrzeć.
Gdzie wzrokiem nie sięgnąć.
Słońce.
Światło.
Ciepło.



W czas taki wszystko wydaje się piękniejsze i lepsze.






Kawa z kahlua.
Wypita w południe.
W pubie muzycznym GALICJA w Bielsku.

Przechadzki leniwej ciąg dalszy... 

We włoskiej kafejce, dakłas (pisownia jak w menu), prawie dakłasowy :-)
Miły pan, na moją prośbę wystawia stolik na zewnątrz, bym mogła pogapić się na ryneczek, wystawiając buzię do słońca.
Na fontannę, biegające maluchy, gołębie,...

Dziś dzień wolny, święto.
Przed moimi oczami, jak w taśmie klatki, przechodzą ludzie.

Wraca miły pan (ten od stołu wystawiania).

Piękny dziś dzień, ciepło - mówię.
Tak, taki LIPCOpad mamy - odpowiada z uśmiechem.

I tak się jakoś, jeszcze cieplej zrobiło. 

No i chyba tylko liście podszeptują, że...

 

Jesień idzie, nie ma na to rady!

 Będzie piękna, wiem to!!!

  

środa, 12 listopada 2014

Co na nagrobku kto ma

Lubię cmentarze.
W zasadzie, nie samych zmarłych lubię ale klimat miejsca, gdzie owi zamieszkują.

Oto dawna definicja: Cmentarz, dawniej smętarz - obszar zamieszkiwany przez zdyscyplinowany kolektyw ;-)
...
Szukam ukrytych w literach nagrobkowych, wspomnień.
Szukam znajomych nazwisk, dat, imion...

"Hrabiowska ćwiartka cmentarza" - Cmentarz Katolicki w Jaworzu... 
Patrzę na kwiaty.
Czy świeże.
Czy sztuczne.

Patrzę na zdjęcia, jeśli są.
Liczę lata właściciela kwatery.
Rany, tak wielu moich rówieśników...

Na cmentarzu ewangelickim znalazłam nagrobki, które mówiły "coś więcej"...

Oto ogrodnik artystyczny.
24 lata.




Nauczyciel.
Organista.
Zarządca Dóbr.
Społecznik.





 Nauczyciel.                                  
 Kierownik szkoły.                                                    


Tablica przed wejściem na Cmentarz Ewangelicki w Jaworzu...
I nie opuszczała mnie refleksja.
Myśl natrętna jakaś, jak komar w nocy.





Jaki mój nagrobek będzie?
Jakie kwiaty?
I napis jaki?
Jaka data ostateczna?
Czy coś jeszcze będzie?
 ...

niedziela, 2 listopada 2014

Zaduszki z profesorem

Dzień Zaduszny zaplanowałam spędzić z profesorem.
Zbigniewem Religą.

Towarzystwo zaszczytne.
A że pierwsze przeszczepy serca dokonane w listopadzie, to świętowaliśmy podwójnie, rzec by można.

Kino w Gdyni.
Miejsce wybrałam takie, by ludzie byli z dala ode mnie.
By, "bez zakłóceń", być z profesorem i jego historią.

Oto refleksje, jeszcze gorące.

Jeden z najlepszych filmów polskiego kina.
Oparty na faktach.
Bez patosu i gloryfikowania.

Film trzyma w napięciu od początku do końca.
Choć koniec znany, wiemy wszak, że "w końcu się udało".

Doskonałe sceny z czasów PRL (rewelacyjna scena kradzieży kanistra z paliwem!).
Brudne szpitale.
Układy.

I Religa.
Buntownik z wyboru.
Wulgarny, gburowaty.
Kopcący papierochy, ziejący wódą (jak sądzę).

Wspaniały lekarz.
Wielki (nie tylko wzrostem) człowiek.
Wrażliwy.
Dobry.
Uważny.

Konsekwentny i zdeterminowany.
Wybitny.

Doskonała kreacja aktorska.
Dla mnie, Tomasz Kot - aktor nr 1. 

Film, zobaczyć, trzeba - koniecznie!
Możliwe, że wybiorę się po raz drugi... :-)

Wychodząc z kina miałam ochotę zapalić (przecież, ja nie palę!!) i zaciągając się głośno powiedzieć: K...a ale Gość!

środa, 1 października 2014

Tysiąc

29 września Igor przekroczył magiczną liczbę: tysiąc.
Przejechał na rowerze w okresie od marca tego roku do końca września... 1000 km (tysiąc)! 

Finał w wielkim stylu!
To tylko 7 miesięcy.
I nie lada wyczyn, jak na 11-letniego chłopaka :-) 
Bywało błotniście... choć, z drugiej strony dla chłopaków to wielka frajda :-) Igora noga i Janek w akcji....
Rozpoczął, wspólnie z nami sezon w Karkonoszach, już w marcu.
Kiedy jeździliśmy w górach był jeszcze, gdzieniegdzie śnieg.

Igor i Janek
Później, regularnie po szkole.
Czasem z tatą, czasem również ze mną.
Od dwóch miesięcy z Jankiem, kolegą "z podwórka".

Najlepszym miesiącem był kwiecień.
W ciągu zaledwie 1 tygodnia Igor przejechał ponad 98 km!

Wziąwszy pod uwagę fakt, że do domu wracał około 16, do odrobienia były lekcje - to wyczyn podwójny.

Wakacje, to wycieczki rowerowe, głównie w Górach Izerskich.


Najczęściej wybierana trasa (kiedy byliśmy w domu) była ciekawa i urozmaicona.
Trochę lasem, trochę nad jeziorem, trochę polnymi drogami.

Krajobraz cudny, bez względu na porę roku.
Zboże, kwiaty na łące i za wiejskimi płotami.
Żurawie, zające i sarny.

I piękna przyroda :-)
Taka oto, na przykład:

Takie piękne pola, podziwialiśmy 29 września :-)
U Bożenki :-)
Obowiązkowy postój w sklepie spożywczo-przemysłowym "U Bożenki".

Bywało, że Igor nie miał ochoty wsiąść na rower.
W dużej mierze, determinacja ojca, zachęta okazała się ważna.
 Bardzo ważna.
I przykład.
Nad "bursztynową" Izerą...


No i tak, na koniec refleksja naszła mnie taka... kurczę, tak dużo zależy ode mnie, rodzica...
W schronisku Orle (w oczekiwaniu na bigosik :-))


A w moim ulubionym kalendarzu myśl taka oto, adekwatna bardzo (na dziś!):

Ucz, dając przykład.
Ot i nie lada wyzwanie!!!!

piątek, 26 września 2014

Gdybym dziś...

Mały, prawie niedostrzegalny tekst...
Refleksyjnie mnie natchnęło to, co na plecach t-shirta P. przeczytałam...
Ciekawe, ile osób... itd., itd., ... 

poniedziałek, 15 września 2014

Słowa Meryl

Żałuję, że słowa Meryl, nie są moimi.
Choć, czytając identyfikowałam się z każdym poglądem i zdaniem.  

I bardzo jest mi bliskie to, co napisała... 
 
“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. 

Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.
Meryl
Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie.

Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.

Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania.

Nienawidzę konfliktów i porównań.

Wierzę w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach.

W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady.

Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty.

Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt.

A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“

                                                                                                                               /Meryl Streep/

piątek, 5 września 2014

Czasy wirtualu

Post nie będzie o tym, że:

Nastały złe czasy.
Dzieci nie bawią się już na podwórku.
Nie grają w piłkę.
Siedzą tylko na fejsie.
Grają w ogłupiające gierki.  
Pedofilia w sieci.
Bezduszność i zaraza.
Zagłada i koniec świata.

Post będzie o dziecku, które (jak większość rówieśników) korzysta z wirtualu.
I o...małym robaczku. 

Wczesny poranek, zaczął się rok szkolny.
Igor z trudnością otwiera oczy.
Chce jeszcze spać.

Ubiera się (z jednym jeszcze zamkniętym okiem).
Przygotowuję śniadanie.
Widzę, że zwinięty w kucki, jeszcze trochę zaspany, wpatruje się w podłogę.

- Nie wyspałeś się, synku? - pytam.

- Nie, taki mały tu jest robaczek. Leży na plecach i nie może się ruszyć - odpowiada mój niespełna 12-letni syn.

- Pewnie nie żyje - rzucam bezdusznie, pomiędzy nalewaniem zupy a łykiem kawy.
Teraz, tłukę się w pierś! to ja przecież mówię mu w kółko o empatii, szacunku do wszystkiego, co życie... a w realu! jak widać!

- On żyje, widziałem że rusza nóżkami.
Widzę, że sprawa jest ważna, Igor nie rusza się z miejsca.

- To spróbujmy mu pomóc, wezmę kartkę, odwrócimy go.
Robię to i zanoszę robaczka (który faktycznie żyje) na parapet.

- Na dwór go wynieś, mamo - mówi mój syn.
Robię to, znów bijąc się w piersi, w duchu.

Siadamy do śniadania.

To jest real... Igor podejrzany przeze mnie...
Kiedy Igor jest już w szkole, myślę o tym.
I natrętnie pojawiają się w mojej głowie pytania:

Kto, tak naprawdę żyje w realu?
Czy, jako matka nie patrzę na moje dziecko zbyt powierzchownie? 
Czy nie stosuję stereotypów?

Dostałam dziś lekcję. 

Od mojego syna, który uratował realnego robaczka :-)
Choć w wirtualu walczy z wielkimi potworami i pewnie sam, czasem bywa "wielkim potworem".   

poniedziałek, 1 września 2014

Kratywność i biust

Na ostatnich zajęciach rysowaliśmy modela.
Modelkę w zasadzie.

Dostałam kartkę dużego formatu.
Bardzo dużego. 
To podobno trudniejsze.
Były i mniejsze ale na mnie wypadło, więc na mnie bęc :-) 

Nie wiedziałam co mnie czeka.
Rysowałam dotychczas tylko martwą a ta wyraźnie żywa była.
W dodatku miła i uśmiechnięta, z ufnością patrzyła w oczy.
Co dodatkowo zobowiązało mnie do koncentracji na pracy. 

Sądziłam, (w swej pysze się pławiwszy z lekka) że przecież już coś potrafię i co to za różnica żywa czy martwa?! Przecież jak siądzie, to nie będzie się ruszać chyba, więc jako martwa ona będzie trochę :-)
  
Oj, jak bardzo się myliłam!


Znów matematyka, Pani Profesor sprawdza poprawność wyliczeń...
Trochę trafiam, trochę mażę i trafiam. 

Po około 40 minutach (!) moja praca wygląda tak: 

Jest głowa (no, coś na kształt głowy), jest dobrze :-) 
Też jest głowa, tyle że moja... po około godzinie przy sztaludze

Proszę pracować, jest nieźle - słyszę.
Wierzę, że jest nieźle.
Prowadząca, nie szczypie się i prosto z mostu daje, również negatywny feedback. 


 


Podnoszę głowę...
Tam mniej kolorowo niż na podłodze pracowni, gdzie wzrok w chwili słabości utkwiłam, ale jakże pięknie! 

Jest gumka, jest dobrze :-)
Wracam do pracy, z głową jeszcze trochę w tych chmurach...






Matematyka, w rysunku tak ważna - wciąż jest dla mnie wyzwaniem.

Gumka jest również świetnym narzędziem, nie tyko do zmazywania ale również do "wyrażania".

Odkryłam to już wcześniej :-)

Zmazuję.
Wyrażam.

Zmazuję, by wyrażać.
Pomijając czasem aspekt proporcji (matematyka!)



Modelka, która żywą istotą się okazała, potrzebowała również ruchu.
Niemożliwością okazało się, by 3 godziny tak siedzieć, jak martwa.
Potrzebowała również higienicznego rozprostowania kości.

Przerwa.
Ona się rozciąga, uczniowie piją kawę, herbatę.
Ja też piję.
Herbatę.

Modelka odpoczywa... moja praca, na pierwszym planie :-) przed poprawkami
Modelka podchodzi do mojej pracy i oto widzę, że patrzy z uśmiechem dużego zadowolenia na twarzy!

Rany! - myślę - podoba jej się mój rysunek! 

- Pani Izo, dziękuję że taki duży biust mi Pani narysowała! Zawsze o takim marzyłam! ale to nie mój, niestety...

Sukces czy porażka? - zapytała racjonalna część mej osobowości?

Poszukując odpowiedzi na to pytanie, mój wzrok pada na poduszkę, na kanapie pracowni.
Czyżby tam kryła się odpowiedź? 

Taka oto poduszka w mojej szkole jest...
Kreatywność wymaga odwagi, mawiał Henri Matisse. 
Wiedział co mówi, to On przecież stworzył swój własny styl malarstwa.    

Wracając do zajęć i pytania, które sobie zadałam.

Podsumowałam...


Udało mi się, tak narysować modelkę, by:

1. Zobaczyć jej wyraz zachwytu na twarzy, na widok mojej pracy (jaki był prawdziwy powód, nie ma znaczenia);

2. Spontanicznie wyrazić zachwyt nad efektem mojej pracy, kiedy modelka oglądając skończony rysunek, potwierdziła: tak, to ja! (praca była już po korekcie, choć poprawiając czułam się jak chirurg plastyczny!). ; 

3. Mój aparat fotograficzny, kiedy robiłam zdjęcie ukończonej już pracy...wykrył twarz!!!!!

Tak oto odwaga :-) i kreatywność (będąca poniekąd brakiem umiejętności) okazały się być wartością i radością.
Dla niej.
I dla mnie. 

Więc chyba warto było odważyć się i dać otwarcie tej młodej dziewczynie wymarzony biust!
Choć na chwilę :-)

Ps. Jeśli zdecyduję się kiedyś być również modelem to poproszę o dłuższe nogi i szczuplejsze uda :-)
I wcale nie dopatrzę się błędu :-)

niedziela, 24 sierpnia 2014

Temat Lema

Wakacje.
Lato.
Oczywiste, wydaje się, że ma być pogoda.
Choć pogoda jest zawsze, w zasadzie - ale, przecież są wakacje - ma być ciepło i słonecznie.
I taka bywa pogoda.
Nie dość, że się odwrócił parasol to jeszcze rączka pogięła :-)

Ale bywa i inna.
Równie fajna.
Deszcz, wiatr i pochmurno.

Sposobów spędzania radośnie czasu w pogodę typu 2 jest wiele:

1. Weź parasol, kolorowe kalosze (jeśliś płci żeńskiej i takowe posiadasz) i idź popatrzeć jak fajnie pada i pachnie ziemia;


2. Weź zwierzę udomowione, chyba psa najlepiej (mój syberyjski uwielbia chłód) i patrz, jak ochoczo włazi w kałuże;


3. Możesz zabrać dziecko (jeśli nie chce, przekupstwo jest skuteczną formą zachęty... tak, tak nie oburzajcie się, wszyscy to robimy...);
Ale poskakać i z takim, wszak można :-)
I jak się na właściwą mu stronę odwróci to deszczu trochę zatrzyma dla siebie :-)


4. W czasie deszczu jest pięknie i świeżo i tak jak łzy człowieka tak deszcz oczyszcza ziemię;


5. Jeśli masz kawałek, swojej ziemi spróbuj jak wspaniale przesadzać rośliny w trakcie deszczu;

6. Deszcz nawilża włosy i skórę, bez hialuronowych kwasów i kiełbasianych jadów (fuj!). W dodatku dzieje się to bezboleśnie;


7. Moja Siostra mówi (a zna doskonale temat), że cudownie biega się w deszczu, zwłaszcza długie dystanse (biega maratony, więc wie :-));

8. A ja uwielbiam zapach mojej ziemi w ogrodzie, po deszczu i kiedy tylko mogę sprawiam sobie tę przyjemność (wąchania);

9. Ja dodam jeszcze, że uwielbiam patrzeć na mojego psa, po deszczu. Na co dzień wygląda jak niedźwiedź a po zetknięciu z wodą robi się chudziutki :-) a nóżki ma jak kurczak.
Prześmieszny widok.

Cieszę się, także że rośliny dostają wodę. Przyroda się cieszy a ja razem z nią :-)    

Bo każda pogoda jest dobra :-)

A kiedy, słyszę narzekania, że za zimno, za deszczowo, za wietrznie, za gorąco.. na co i tak nie mamy absolutnie żadnego wpływu - to zawsze przychodzi mi na myśl zdanie mądrego, wszak człowieka:

                                "Bądź dobrej myśli, bo po co być złej" 

                                                                            /Stanisław Lem/

Pozdrawiam z deszczowego Podgórzyna!

Ps. wszystko pięknie pachnie a świeże powietrze oczyszcza i ciało i duszę :-)
Hej! 

Kolej na kolej

Powstała w 1902 roku.  
Po przeszło 65 latach na linię 311powróciła kolej.
Jelenia Góra - Szklarska Poręba - Jakuszyce - Korenov.
Najwyżej w Polsce, 886 m n.p.m. 
Od 2010 znów głośnym gwizdem oznajmia swoją obecność na trasie.

Kolej Izerska. 

Dworzec Szklarska Poręba Górna wita nas kolorami.
W środku niezachęcający do wejścia, brudny i zniszczony budynek.
Nieczynne kasy.
Na zewnątrz piękny.

Fragment budynku dworca Szklarska Poręba Górna
Piękne okna, drewniana konstrukcja, kolor jeszcze bardziej wyrazisty dzięki niebieskim barierkom - zachwycają i przyciągają wzrok, w oczekiwaniu na... żółciutki pociąg :-)



Zmierzamy na peron w oczekiwaniu na pociąg, który podąża malowniczym szlakiem.

Kolej Izerska jest uznawana za jedną z najciekawszych w Polsce.

Powstała na początku ubiegłego wieku wiezie nas zakolami, które odsłaniają piękne krajobrazy.





Żółta Marysia :-)
Głośno pogwizdując nadjechała żółta... MARYSIA (?)...
Hmmmm... za "sterami" raczej męski przedstawiciel gatunku :-)

Bilety nabyliśmy od przemiłego (i przystojnego :-)) Czecha i ruszyliśmy w krótką ale ciekawą podróż.








Kolej Izerska sprzyja nie tylko żądnym wrażeń obserwatorom gór ale również aktywnie spędzającym czas turystom.

Latem, koleją podróżują do Czech rowerzyści a zimą narciarze biegowi, gdzie w Jakuszycach czeka na nich ponad 100 km specjalnie przygotowanych tras.




Drzewa odsłaniały przepiękny widok na otaczające kolej góry. 

Wróciliśmy do Podgórzyna, by równie kolorowo podsumować wrażenia z podróży - w Górskiej Chacie u Pani Sołtysiny, która robi najlepszą na świecie ogórkową.
Hitem jest również woda mineralna z sokiem malinowym, która tu również smakuje jakby inaczej.

Może to kwestia wody?
Może Gór?
A może zwyczajnie tego, że proste rzeczy smakują lepiej, jeśli delektujesz się nimi spokojnie?  


Wakacje powoli zbliżają się do końca...

Planujemy już powrót zimowy...
A zima jest tutaj równie magiczna jak lato :-)

Może nie tak kolorowa - ale równie spokojna...