wtorek, 31 grudnia 2013

Obowiązek świętowania

Obowiązek świętowania jest święty.

Dziś ostatni dzień roku, więc czas imprezowania.
Chcesz czy nie chcesz - masz się weselić.

Dokonałam próby świętowania końca grudnia.
By podsumować, zakończyć i rozpocząć - udałam się w miejsce odosobnienia.  
Cud niepamięci okazał się być wyjątkowym darem :-)

Było fantastycznie, polecam.

Cóż potrzebne jest do owego weselenia się staro-noworocznego?
Niewiele i tak wiele. 

Oto, co mi się udało:

1.  Świętowanie rozpocząć już przed południem;

Dekoracje sylwestrowe
2. Wybrać przestronne miejsce, pełne światła i pięknych dekoracji;

Właściciel włochatych uszu :-)












 
3. Pozyskać do zabawy istotę, zakochaną we mnie po uszy (w tym przypadku, po włochate uszy :-))

4. Pozyskać do zabawy istotę, która na moje jedno słowo biegnie z uśmiechem, p ę d e m!


5. Pozyskać do zabawy istotę, która patrzy na mnie zawsze tak samo "maślanym" wzrokiem, mimo, że nie mam na sobie czerwonej, obcisłej kiecki ale ubłocone buciory trekkingowe, czapkę i czerwony z zimna nos :-))  

7. Docenić cud - te wszystkie wspaniałe cechy ma jedna i ta sama istota - Orso;

8. Śpiewać "przeponowo" z całych sił : its joooor laaaaaaajf   (las, w uszach słuchawki, które dają wrażenie, że nikt Cię nie słyszy i nie widzi :-)) ...niestety mylnie, jak się okazało (ups!);

9. Muzyka, która "kręci" - Lenny Kravitz: It's your life - słuchawki w uszach... 

"Sala balowa" w okularach się odbiła :-)

10. Zainwestować w imprezę niewielki budżet: 4,- pln (snickers: rozmiar L + M&M), zakupione w wiejskim sklepie z artykułami spożywczo-przemysłowymi;

11. Spożyć całość w ciągu 10 minut, kończąc proces spożywania lekkimi mdłościami (podołałam - skończyłam! zuch!)

12. W takim stanie, oddać się w łapy istoty towarzyszącej, która pociągnęła pod górę moje umęczone mdłościami (tylko kalorie, żadnych promili!!!) ciało...






13. Złożyć sobie dobre życzenia. Moje były kopią tych, które Teresa (bliska memu sercu osoba :-)) "wylosowała" w kalendarzu na 2014 r.: Niech Twoją pasją będzie "kolekcjonowanie" przyjaciół!

14. I jeszcze coś od siebie - niech brak spójności będzie spójnością - takie oto jeszcze osobiste odkrycie...

Dobrego, wszystkiego! 

czwartek, 5 grudnia 2013

Kot w podróży

Pociąg relacji Szczecin - Gdynia.
Wagon 16.
Miejsce przy oknie nr 55.
Taszczę mój dom przenośno - przewoźny. Walizkę.
Na nim laptop.
Na ramieniu torba (przepastna i pełna).
W głowie słodka pustka po 2 dniach intensywnego używania tej części ciała - na szczęście tam lekko!

Polubiłam jazdę innymi niż auto środkami przemieszczania się.
To czas na czytanie.
Czas na pisanie.
Czas na rozmyślanie.
Czas na obserwowanie ludzi. 
Ogólnie rzecz ujmując - czas do d y s p o z y c j i.
Cudnie!

Odnajduję mój przedział.
Używając gibkości ciała (bagaże są niegibkie lecz sztywne okrutnie) próbuję (z sukcesem!) wejść do przedziału.

Pomogę pani - słyszę.
Uśmiechnięty szczerze mężczyzna chwyta moją walizkę (a to wyczyn nie lada, ho ho!) i z impetem acz rozważnie, by nie zniszczyć mego mienia umieszcza ją na wysokościach.
Wdzięczności mej nie widać końca w szerokim uśmiechu i oddechu ulgi.

Zajmuję należne mi miejsce przy oknie.
Po drugiej stronie kobieta 60+, okryta puchową kurtką ćwiczy mózgowe komórki, pobudzając synapsy krzyżówką.

Obok mnie, mężczyzna lat około 30,  milczący, choć na milczka nie wyglądający.
Raz po raz zerkający na moje pisanie i miło się uśmiechający.
Ładnie pachnący.

Vis a vis mężczyzny pachnącego ładnie para okularników.
Oboje czytają.
Na kolanach damskich leży kot.
Kot ma czerwoną obróżkę.
Damskie ręce głaszczą kota a on zamknąwszy ślepia, zwinął się w kłębek i śpi.
Wygląda słodko.

Cała trójka jest "taka kocia".
Spokojni, lekko uśmiechnięci, ciepli.
Na mój zachwyt zwierzakiem opowiadają jaki był rozrabiaką, kiedy jeździli z nim koleją i był kotkiem, nie kotem.
Opowiadają jak "przeciągnęli" go dziś, żeby nie spał w dzień po to, żeby pospał w pociągu.
Głaszczą go od czasu do  czasu, mam wrażenie zupełnie bezwiednie.
Nie mogę się napatrzeć.
Ten ich spokój błogo spływa i na mnie.
Po raz pierwszy w życiu (!) szczerze chcę, żeby zostali ze mną w tym przedziale jak najdłużej.
I biorę to ich kocie ciepło i spokój dla siebie.

Ps. Był konduktor, sprawdzał bilety. 
Jadą również do Gdyni!
On, Ona i Kot.

Cudnie!

I nie mogła mnie opuścić refleksja, że zwierzaki to małe anioły :-) które bezinteresownie nas obdarowują czymś dobrym, w zupełnie nieoczekiwanym miejscu i czasie...

wtorek, 12 listopada 2013

Tęcza

Barwna.
Piękna.
Znienacka zachwycająca po burzy, deszczu.
Dzieląca niebo...

A co jeśli nagle zabraknie kolorów?
Hmmm...

Wymalowałam :-)

Tęcza to tęcza nawet pozbawiona kolorów...

Czasem, kiedy coś traci barwy, zyskuje na wyrazistości i oryginalności...
I bynajmniej nie myślę tu o tęczy :-) 
Ha! 

Być lepszym

Dalajlama inspiruje mnie od dawna.
I wysoko stawia poprzeczkę :-)


piątek, 8 listopada 2013

Zawsze w porę

Bert Hellinger ciekawił mnie od dawna.

Jako człowiek i jako twórca (kontrowersyjnej w niektórych kręgach metody, głównie przez brak wykształcenia psychologicznego Berta... co dla mnie jest w pewnym sensie atutem) teorii ustawień rodzinnych.
W Polsce ta forma pomocy terapeutycznej jest wykorzystywana z powodzeniem przez najlepszych psychoterapeutów.
Bert Hellinger
Ja jestam ZA.  

Hellinger spędził 25 lat w zakonie, w tym 16 lat na misji u Zulusów.
Studiował filozofię, teologię i pedagogikę.

                                                Lubię patrzeć na jego ciepłą, spokojną twarz :-)

Lubię czytać jego życiowe refleksje, pozbawione moralizatorstwa, oparte na życiowym doświadczeniu.
Waży słowa i opinie.
Z dużym zrozumieniem podchodzi do człowieka i jego wyborów życiowych.
Nie ocenia.
Nie krytykuje.
Zachęca do wglądu osobistego, zwłaszcza wówczas kiedy taki proces jest szczególnie trudny.
Czasem boli, ponieważ konfrontuje z tym, co głęboko schowane w podświadomości, czasem również świadomie wyparte, "zamiecione pod dywan".

Niedawne Święto Zmarłych... wspomnienia, świeczki, znicze, żal, refleksja.
Smutno.

Bert napisał o śmierci inaczej.
I wciąż o tym myślę a jest w tym spokój i zgoda.  

"Śmierć przychodzi zawsze w porę: dlatego, że nie ma dla nas miejsca na świecie, albo dlatego, że nasz czas minął i wypełniliśmy swoje zadanie, albo dlatego, że nadszedł moment na to, abyśmy zrobili miejsce dla innych.
W ten sposób śmierć zabiera nas z powrotem do praźródła, z którego życie wypływa i do którego powraca....

...Praźródło jako początek i koniec zmusza tych, którzy swoje życie uważają za jedyne i najwyższe, by przypomnieli sobie o swoich granicach.
Za pomocą losu lub choroby pokazuje te granice, nakłania nas do zastanowienia się nad praźródłem i tym, co naprawdę trwałe. Wtedy też, nie wywołując w nas strachu, pojawia się w polu naszego widzenia śmierć. Nie patrzymy bowiem na nią, lecz na praźródło, któremu ona służy. Życie i umieranie są wówczas jednym, gdyż w obu jesteśmy w takim samym stopniu w harmonii z tym, co pozostaje".


Biorę tę ścieżkę. 
Spokojnie, bez strachu, z refleksją...

czwartek, 31 października 2013

Pochwała niekonsekwencji?

Wczesny ranek w stolicy.
Idę pooddychać, pospacerować ulicami mi dotąd nieznanymi.
Poza centrum Warszawy.

hmmmm.....wygląda zachęcająco? jestem jednak gotowa na nowe uczucie :-)
Stolica...
Stolica...
Cd.
.......
Ten widok zasmucił mnie szczególnie...
Podsumowanie...
Smutny był to spacer...

środa, 30 października 2013

Kubek

Trzy szalone dni.
Dobrzewino-Gdańsk-Toruń-Bydgoszcz-Toruń-Warszawa-Poznań-Toruń-Gdańsk-Dobrzewino.

Takie tempo, że nie mam czasu zjeść.
Przemieszczam się-wykład-przemieszczam się-wykład-... 
Szybko pochłonięte Monte, plastikową łyżeczką w aucie, banan,woda (cudownie, że na fotelu pasażera).

W Warszawie trochę dłuższy czas wolny (około 1 godz. do dyspozycji :-)) wow!
Biegnę szybko na ciepłą zupę do restauracji hotelowej.
Zasypiam prawie nad talerzem, ze zmęczenia i błogości, która nagle dopada mnie i mój pełny brzuch.
Oczy czerwone, przekrwione od sztucznego światła na salach konferencyjnych i suchego powietrza same się zamykają.
Spać, rano znów podróż.

Ale, ale! przy recepcji stoi automat z napojami!
Widziałam, że można kupić tam czekoladę z gorącym mlekiem.
Biegnę, czując że moje kubki smakowe uaktywniły się i prawie niezależnie ode mnie wyrywają się do tej smakowitości.
Jest!
Stoi.
Działa.
Szperam w torebce...przepastnej.
Jest portfel.
Dużo drobniaków.
Muszę wymienić a do recepcji kolejka oczekujących.
Przebieram nogami i kiedy recepcjonistka pochyla się, żeby coś sięgnąć z szuflady desperacko podrzucam moje drobniaki.
Wzrok mam błagalny.
Dostaję piątkę za moje drobniaki.
Przez chwilę, przemyka przez moją głowę myśl: hmmm... drogo.
Zaraz jednak porzucam tę myśl.
Wyszukuję odpowiedni przycisk.
Wrzucam piątkę.
Przyciskam.
Czekam ze ślinotokiem....
Maszyna zawarczała.
Czekam.
Zapachniała czekolada.
Stoję z maślanym wzrokiem.
Czekam.
Leci gorący, pachnący strumień napoju, który ma mnie utulić do hotelowego snu.
Paruje, bulgocze, obłędnie pachnie.
Leci.
Leci.
Leci.
I cisza.
I przyszedł TEN moment.
Ale, ale...

Gdzie jest qrna kubek????????????????
Nie zdążył...

Stoję jak wryta wciąż gapiąc się w miejsce, które miało mnie zadowolić wieczorową porą.
Nie ma.
Nic nie ma.
Qrnaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Gdzie jest moja czekolaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaada!  
 ............
Ps. piszę na sali konferencyjnej w Poznaniu, wciąż myśląc o swoim nieszczęściu ;(
Za 15 minut mój wykład.
Ostatni w tym "maratonie".
Jeszcze tylko powrót nocą do Torunia i już jutro do domu.

Z tym kubkiem, to jak z życiem.
Tyle "smakowitości" wokoło nas przepływa.
Czasem jednak brakuje nam "kubka", żeby je brać.

Kiedy już się wyśpię w SWOIM łóżku, kupię sobie czekoladę, taką do picia... z gorącym mlekiem.
I nie zapomnę kubka!  

CARPE DIEM!

czwartek, 24 października 2013

środa, 23 października 2013

Dawaj za...

Lube...


Słuchałam.
Słucham.
Będę słuchać.

Żeby zawsze pamiętać... za co warto...
 

czwartek, 17 października 2013

Paradoks naszych czasów







Mamy więcej możliwości, lecz mniej czasu. 
Mamy więcej tytułów, lecz mniej rozsądku.
Więcej wiedzy, lecz mniej zdrowej oceny sytuacji.
Mamy więcej specjalistów, lecz i więcej problemów
Więcej leków, lecz mniej zdrowia.

Mnożymy majątki, okrajamy własne wartości. 
Mówimy za dużo, kochamy za mało, kłamiemy zbyt często.
Uczymy się, jak zarabiać na życie, lecz nie uczymy się, jak żyć. 
Mamy stabilne budowle, lecz kruche charaktery.
Coraz szersze autostrady, lecz coraz węższe poglądy.

 Przebywamy drogę na księżyc i z powrotem, lecz mamy problem
przekroczyć ulicę i poznać nowego sąsiada. 
Tworzymy coraz więcej komputerów, przechowujemy coraz
więcej informacji, lecz komunikujemy się coraz mniej, mniej i mniej.


To czas szybkiego jedzenia, lecz wolnego trawienia.
Wielkich mężczyzn, małych charakterów.
Czas większej ilości pracy, mniejszej ilości zabawy.
Większej ilości różnych posiłków, mniejszej ilości witamin i minerałów.
czas, kiedy mamy mnóstwo w oknie, a nic w pokoju.
                                   
                                                                             /DALAJLAMA/

poniedziałek, 14 października 2013

Chleb kukurydziany

Mniej więcej pół roku temu rozpoczęła się moja przygoda z bezglutenem.
Kiedy człowiek od urodzenia przyswaja tę mieszaninę białek roślinnych zmiana tego stanu jest niesłychanie trudna.

Zaczyna się od czytania etykiet na opakowaniach i tu zdziwienie... zakazany składnik jest prawie wszędzie.
Czasem czułam się osaczona przez gluten i początki były takie, że nie jadłam niemalże nic.
Warzywa i owoce wydawały się bezpieczne, nie zeszłam więc śmiertelnie z głodu :-) 

Ale nie o tym post.

Poszukiwałam chleba, który mogę sama upiec,"bezpiecznego" dla mnie.
Moje próby kończyły się fiaskiem.
Do dziś!

Mam wreszcie chleb, który jest nie tylko pyszny, przygotowuje się go ze składników, które najczęściej mam w domu i owo przygotowanie jest banalnie proste.

Chlebek przeszedł próbę smaku wykonaną przez P. (glutenowca :-)) i... prawie zniknął w 10 minut.
Jest przepyszny.
Zachęcam do spróbowania osoby otwarte na nowe smaki.

Mój chleb kukurydziany z dżemem morelowym... na tarasie, akurat wyszło słońce - pysznie!
 Przepis na chleb kukurydziany:
180g mąki kukurydzianej
2 jajka
180 ml jogurtu naturalnego (dałam bałkański i trochę więcej)
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka oleju
2 łyżeczki proszku do pieczenia
tłuszcz do posmarowania formy

Mąkę należy zmieszać z proszkiem i pozostałymi składnikami. 
Gładką masę wlać/przełożyć łyżką do formy nasmarowanej tłuszczem (małej keksówki).
Wstawić do nagrzanego do 200 stopni piekarnika na około20-25 minut.
Po tym czasie, wyłączyć piec ale pozostawić jeszcze chleb wewnątrz.
 Wyjąć i ostudzić na kratce.  

Chleb nie jest słodki choć trochę smakuje jak ciasto.
Nie wyrasta wysoki. 
Zajadałam z masłem i dżemem lub samym dżemem.
Jak dla mnie - pychota!

Ps. mówi się, że nie samym chlebem człowiek żyje...
Hmmm...
Kiedy przez kilka tygodni nie jesz w ogóle pieczywa (gotowe, bezglutenowe smakuje paskudne)
i nagle możesz powiedzieć: zrobię sobie kanapkę (!) to jest wspaniała sprawa!

Smacznego!

środa, 25 września 2013

Puścić iskierkę...

Bywa, że wszystko traci barwy.
Za oknem i w duszy.
Świat kręci się w oszałamiającym tempie.
Wszystko idzie nie tak a rozpędzona kula śnieżna przeraża swoim efektem.
Tunel wydaje się nie mieć końca.
Nad głową chmury tylko w jednym kolorze, czarnym.

Czasem niespodziewanie, tuż obok dostajesz to COŚ.
Kula śniegowa powoli zwalnia.
W tunelu widać małe światełko.
Chmury powoli zmieniają barwę.

Wczoraj Igor biorąc nas za ręce powiedział: puśćmy iskierkę...

Całą, bezsenną noc te słowa dźwięczały w moich uszach jak mantra: puśćmy iskierkę, puśćmy iskierkę,... 

Dzieci to podobno małe anioły.
Widzą więcej i czują więcej, wystarczy otworzyć oczy i uszy. 
Dopóki są dziećmi, mają taką moc.
Kiedy dorastają, same potrzebują mądrości... swoich dzieci.

I dziś myślę, że to nie filozoficzne rozważania, mądre książki dają tę wiedzę najważniejszą. 
Ona jest obok.
W oczach rozbrykanego, zasmarkanego dzieciaka :-)
W tym, co mówi.
W tym, co robi.
W tym, czego nie robi. 
 
Kończę post i mimo wczesnej pory, za oknem pokazało się właśnie słońce.
Świat puścił iskierkę.

Igor, 10 lat temu... widać iskierkę?
Dziękuję Synku :-)

niedziela, 22 września 2013

Wielofunkcyjność

1. Pracując - "na boku" robię listę spraw do załatwienia...
2. Idąc po schodach, myję zęby...
3. Ubierając się, zbieram jedną ręką pranie...
4. Czytając książkę, sprawdzam jej zakończenie...
5. Podczas zakupów w markecie, wykonuję zaległe telefony...
6. Gotując obiad, myślę o tym, jak rozpocząć pisanie artykułu...
7. W przerwie wykładu, odpisuję na maile...
8. Pijąc kawę, robię wiele innych rzeczy (codziennie szukam kubka z kawą!)...
9. ...

Wczoraj, wielofunkcyjna machina zgrzytnęła, zacięła się i...stop.
Oto leżę w łóżku jak czerwononosy renifer, z szyją owiniętą niebieską chustą.
Obok stos chusteczek, książki, woda.
Czas na regenerację, może wymianę jakiejś części, nasmarowanie lub jeszcze coś.  
Czas na chorowanie.

Za oknem wiatr skarży się przeraźliwie, wszyscy śpią a ja sobie myślę, że wybiorę się kiedyś na ryby.
Po to tylko, by w ciszy posiedzieć samej w kołyszącej się łodzi.
Nie robić nic, oprócz trzymania wędki i patrzenia w wodę.
Pewnego, mglistego poranka u nas, nad jeziorem...
Mgła połączyła wodę z niebem...
Nawet nie są mi potrzebne ryby.
W zasadzie może i wędka zbędna.
Wystarczy brak możliwości wyjścia z łodzi :-) :-)

niedziela, 15 września 2013

Anioł

Zdjęcie poniżej zrobił Igor, podczas gdy ja bawiłam się z Orso.
Pies skakał jak oszalały, szczęśliwy, goniąc mnie chodnikiem. 

Kiedy oglądałam zdjęcia i to zobaczyłam, pomyślałam: 
Wiedziałam, że mój pies jest aniołem, ale żeby od razu latać? 
W dodatku tak przy wszystkich?
Orso Anioł :-)
Ps.
Moja ingerencja w zdjęcie ograniczyła się wyłącznie do zamiany koloru na czerń i biel oraz wyostrzenia.
Reszta to magia :-)
No i gdyby nie aparat w rękach dziecka nie dowiedzielibyśmy się o tym... :-)

sobota, 7 września 2013

Ciśnienie

  • Chłopiec (lat 10)
  • Rolki (rozmiar regulowany)
  • Las (mieszany) 
  • Prędkość (dziecka na rolkach - duża; wiatru - średnia)
  • Wiatr (chłodnawy)
  • Słońce (za chmurką)
  • Ochraniacze (tylko na nadgarstki, czytaj: rodzice z umiarkowaną odpowiedzialnością) 
  • Uśmiech (na twarzy dziecka - bezcenny; na twarzy rodziców - zachwytu)
  • Urazy (u dziecka - brak; ojciec - złamana ręka i w gipsie ale to już "stara sprawa"; matka - brak widocznych)
Igor na rolkach, rozpędzając się: 
CIŚNIE MNIE ADRENALINA!!!!!! 

Igor
Dobrze jest być dzieckiem :-)
Dorosłym też fajnie...

Taki brak pointy posta niech nią właśnie będzie :-)

czwartek, 5 września 2013

Cudnie niebanalnie

Dziś, wczesnym rankiem obudziło mnie słońce.
Później budzik.
Później pies. 
Dzisiaj będzie piękny dzień - pomyślałam.

Poranne obowiązki. 
Kiedy dom był już pusty, narzuciwszy polar wyszłam do ogrodu.
A tu - cuda!

Ciepłe słońce rozgrzewało ziemię, unosząc nad nią puch mgły...
Zachwycająco pięknie utkane pajęczyny, jakby z perełek porannej rosy...
Trawa, błyszcząca i chłodna pod bosymi stopami...
Powietrze świeże, czyste po chłodnej nocy...
Obudziły się wróble, ćwierkając nic sobie nie robiły z mojej obecności...
Pies merdając ogonem, biegał z kawałkiem patyka w pysku, skory do zabawy...
Pomyślałam, że warto tę chwilę zatrzymać na dłużej...
Cudnie...

Zrobiłam kilka zdjęć, biegając po ogrodzie (czasem nawet leżąc na mokrej trawie :-))
Kiedy obejrzałam je, pomyślałam, że tylko dla mnie będą miały wartość szczególną.
Na nich jest mój poranek.
 
To osadzenie obrazu w kontekście, moje osobiste w nim uczestnictwo nadało mu magię.
Radość uczestniczenia w czymś dla jednego niezauważalnym, banalnym - dla kogoś innego może być magicznym i zjawiskowym.  
Nawet "normalne zjawisko" (poranna rosa, wschód słońca, pies, biegający z patykiem, beztroskie wróble...) może nieść emocje, jeśli uważnie popatrzeć... 



Jak w życiu.
Może być zwyczajnie, banalnie.
Szaro, buro, powtarzalnie...
A można zwykłym czynnościom, chwilom nadać odrobinę czaru :-) 
Rzecz w tym, by pamiętać...
Rany! obym ja zawsze pamiętała :-)

środa, 4 września 2013

Na zakręcie

Wierszyk urodzinowy :-) 

Każdy człek czasem jest na zakręcie
Patrzy do tyłu, do przodu zerka
I tym patrzeniem zajęty wielce
Rzuca się, miota jak ryba wielka.   

Nie wie co począć, duża dziecina
Zakręt zatrzymał życia rutynę
Stąd i zdziwienie i smutna mina
Na kogo zrzucić za trudność winę?




Kiedy emocje zasną spokojnie
A twarz rozjaśni uśmiech łagodny
"Stop" mówiąc w swej duszy wojnie
Oczy znów bystre, umysł spokojny.




Co zrobić?
Jak znów odnaleźć życia harmonię?
Jak patrzeć śmiało?
Jak przestać gonić?

A dziecko szybko na to odpowie:
"Ster pewnie w swoich rękach utrzymaj
By poczuć radość i wiatru powiew
Hamulec wciskaj, gdy siły nie masz.

Z radością szczerą i miną hardą
Znów prostą łapiąc, z impetem skręcać
Już o kolejnym zakręcie m a r z ą c!
A każdą trudność sobie poświęcać".

                                              /Iza/
  
Dziękuję za wspaniałe, mądre i osobiste życzenia od Wszystkich Przyjaciół.
Dziękuję, że jesteście :-).  

Wierszyk sobie w prezencie na urodziny napisałam :-)
A inspiracją był sam dzień (byłam z Igorem i Nataszą na torze saneczkowym).
Kiedy patrzyłam jak dzieciaki z piskiem radości nabierały prędkości nabrałam ochoty również :-)
Cóż... byłam w spódnicy i "jej rąbek"  spowodował, że zdecydowałam nie jechać, tym razem.
Nie byłam przygotowana.  
Hmmm...
Za rok wybiorę się w spodniach.

Pozdrawiam ciepło zza zakrętu! 

środa, 14 sierpnia 2013

Wiedźmy


Przywiozłam z Lawendowego Pola syrop i olejek lawendowy.
I spokój.
Prawdziwy.

Poznałam wspaniałe wiedźmy.
Każda z nich to z cała pewnością: "Ta, która wie więcej"...
Przebywając z nimi, nabrałam tej czarodziejskiej energii od nich...
Gapiłam się jak dzieciak na wytwory ich rąk, z otwartymi oczami i rozdziawioną buzią :-)
Patrzyłam, jak lekko rozczochrane,w długich do ziemi sukienkach patrzą na świat śmiejącymi się oczyma.

Ale po kolei...
Wybrałam się z Izą, przyjaciółką na Lawendowe Pole w miejscowości Nowe Kawkowo na Warmii.

Spędziłyśmy tam 3 dni, a ja miałam poczucie że jestem tam od zawsze.
I trochę nawet zdziwiona, co robię...wyjeżdżałam.
Pachniała obłędnie...
Gościłyśmy w domu Asi, którą widziałam po raz pierwszy (i z całą pewnością nie ostatni).
Kiedy przyjechałam (Iza jeszcze nie dojechała) i podałyśmy sobie ręce, Asia spytała: kawy? 
Dostałam kubek pachnącej kawy i poczułam, że jestem w dobrym miejscu.
Czułam, że jestem u siebie.
Pisząc: u siebie, nie mam na myśli domu, jako budynku (choć w takim właśnie chciałabym żyć) ale to wszytko, co tworzyło ciepło tego miejsca.

Wejście do domu
Królestwo Asi
W oczekiwaniu na przyjazd Izy, na tarasie... Z Dalajlamą :-)
To wszystko, co czytałam w tej książce było tu w zasięgu ręki, w ciepłym powietrzu, zapachu lawendy, ciszy,... 
Z człowiekiem w zgodzie i razem żyją tu zwierzaki...
Psy, koty ale i cała masa żab, świerszczy, ptaków, ważek,...
Wystarczy patrzeć...
...
Leżałam na tarasie, gapiąc się w niebo a tu takie cudo nade mną...

W dole też ciekawie :-)



Lawenda była królową... wszędzie:-)
Nowe Kawkowo to niesamowite miejsce i stare (pierwsze wzmianki o nim pochodzą z XIV w.), w którym mieszkają ciekawi ludzie, głównie "uciekinierzy" z wielkich miast.
Jedną z takich osób jest Anka, która uciekła z Warszawy, prowadzi w Nowym Kawkowie galerię Wersal.

Lipa, mięta, melisa, jaśmin...
Ten cudny rower Anka gdzieś "zdobyła"...














Przed wejściem do galerii Wersal :-)

Miejsce przytulne, szybko przechodzimy "na ty" i pijemy herbatę ze świeżych ziół, które Ania zerwała w ogrodzie, za galerią.
Rozmawiamy, jakbyśmy znały się od zawsze, oglądamy nie tylko obrazy ale również miejsce, gdzie powstanie taras, magiczny ogród i...łazienkę, którą Ania sama otynkowała ozdobnie (pięknie).
Pięknie również maluje.
Dopiero zapytana, mówi że "ma do tego przygotowanie", szybko jednak wracamy do innych spraw.

Iza
Ania jest piękną, dojrzałą kobietą.
Szczęśliwą, ze "śmiejącymi się" oczyma :-)
W sukience w czerwono-białe pasy, uroczo trochę rozczochrana, z resztkami czerwonego lakieru na paznokciach.
Ma w oczach to coś, co czyni człowieka wolnym.


Wiele było w galerii obrazów i innych wytworów rąk artystów. 
Różnego rodzaju, materiału i przekazu.
Te, poniżej spodobały mi  się najbardziej...



Do galerii wpadłyśmy, ostatni raz w niedzielę.
Iza kupiła tam obraz na szczególną okazję :-)



























Kiedy siedziałyśmy już z aromatyczną herbatą na stole, Anka zerkając za okno i widząc idącą drogą kobietę rzekła: o Monia, jajka niesie od sołtysowej, nie będzie dziś dla mnie... 
To zdanie oddaje w pewnym sensie klimat tego miejsca.
Tu ludzie wymieniają się jedzeniem, sami wytwarzają sery, jogurty, warzywa bez nawozów,...
Wymieniają się tymi skarbami... 

Anka jest wiedźmą, wiem to z całą pewnością. 
Wiem również, że się jeszcze spotkamy.
Żegnamy się serdecznym uściskiem i całusem w policzek.
Rzuciła czar...mam nadzieję.

Kolejną wiedźmą jest koronczarka Monia.
Kiedy docieramy do jej starego, pięknego domu w lesie, wita nas przemiły mężczyzna i wielki psiak.
Siadamy na ganku, słuchamy historii domu.
Monika opowiada nam o tym, jak wykonuje się frywolitki, pokazuje swoje prace.

Namawiam Izę do zakupu pięknego wisiorka (później tego mocno żałuję :-) był tylko jeden).
Iza w lawendzie...i z wisiorkiem (choć nie widać zbytnio)
Lawenda na pierwszym planie :-)
Asia jest wiedźmą szczególną.
Mamy możliwość i przyjemność obserwować ją jak krząta się cały dzień w kuchni.
Asia własnoręcznie ozdabia każdy woreczek

Piecze bułeczki na śniadanie, parzy kawę a wszystko to powoli i w skupieniu.
Specjalnie dla mnie przygotowuje selerowe kotleciki bezglutenowe :-) Pycha! 
Asia odzywa się niemalże tyko wówczas, kiedy jest pytana.
Czasem śpiewa cichutko...
Ocet lawendowy


Jak na wiedźmę przystało, "kręci" jakieś lawendowe kremy, przygotowuje syropy lawendowe, olejki, octy.
Pięknie ozdabia woreczki z lawendą.
Mówi ciepło do psów i głaszcze je, jakby mimochodem.
Jemy pachnące warzywa z ogrodu Piotra, u którego rosną nie zaznawszy chemii.
Przypominam sobie zapachy i smaki z dzieciństwa.
Obłędnie smakują ziemniaki i maleńkie marcheweczki.
Próbujemy również pysznych kozich serów...
Pałaszujemy ogroooomne ilości jedzenia :-)

Śniadanie... :-)
Poranek na pomoście nad stawem :-) Dwie Izki
Ostatnia w tym magicznym miejscu kawa żołędziowa z żeń-szeniem, lawenda...ZEN
To był wspaniały, dobry czas...